Widziałem, jak diabeł chce go wepchnąć w rozpacz i jak ojciec Joachim kurczowo trzyma się Maryi. To była potworna walka duchowa. Czasami budził się i szeptał bezradnie: „Nikogo nie ma. Nie ma Jezusa, nie widzę Maryi”. Łapałem go wtedy za rękę i uspokajałem: „Ojcze, ale my jesteśmy. Pan Bóg działa też przez nas, zwykłych braci”. Brał mnie za rękę i mówił: „Dziękuję”.
***
Gdy leżał schorowany, najważniejsza była dla niego Eucharystia. Nie mógł się jej doczekać. „Jak ksiądz mówi: »Pan z wami«, to Pan naprawdę jest z nami” – powtarzał. Pamiętam każde słowo. Leżał nieprzytomny z bólu, ale wybudzał się na czas konsekracji. Szeptałem mu do ucha: „Ojcze, teraz Komunia”. Podawaliśmy ją w cząstkach, by mógł przełykać. A on wzdychał: „Całe niebo jest przed nami!”. Wpadał w medytację. Siedzieliśmy cicho, jak myszy. Baliśmy się spłoszyć tę chwilę. Kiedyś po Komunii zaczął się trząść, ręce mu latały. I wtedy powiedział stanowczo: „Cisza!”, Jakby rozkazywał swym członkom, by nie przeszkadzały mu w medytacji. Niesamowite. Diabeł kusił go non stop, a on mi powtarzał: „Módlcie się cały czas do Matki Bożej. Ona was i mnie ochroni”.
***
Którejś nocy o. Joachim zbudził się i wyszeptał: „Nikogo nie ma, jest tylko ciemność”. Na jego twarzy rysowało się przerażenie. Podłożyłem mu pod dłoń ryngraf z Maryją Jasnogórską, z którym się nie rozstawał. „Ooo, jest Maryja”. – uspokoił się. Miałem wrażenie, że przeżywa samotność i cierpienie Jezusa z Ogrodu Oliwnego i całkowite opuszczenie na krzyżu.
***
Nie słyszałam od ojca Joachima słowa skargi. Wrócił ze szpitala w rocznicę śmierci Marty Robin. Jestem pewna: to nie przypadek. Zauważyłam, że jego cierpienia intensyfikowały się w czasie większych świąt, w Dzień Chorego, w Popielec. Ogromna walka duchowa. Nigdy nie widziałam nikogo, kto tak pokornie znosił ból. Kiedyś nie mógł już wytrzymać i poprosił mnie o zastrzyk uśmierzający ból, a potem… bardzo przepraszał, że nie potrafił dać świadectwa przyjęcia tego cierpienia.
***
10 marca nie potrafił już mówić. Ale zauważyliśmy, że bardzo chce coś wyszeptać. To było niespokojne, chaotyczne. Poprosiliśmy: „Pomalutku, po jednym słowie”. „Dzisiaj… wieczorem… – cedził – nastąpią… zaślubiny… z Jezusem. Wszystko… przygotowane”. Po kilku godzinach zmarł.
***
Wyobraźmy sobie, że przychodzi pan do swego ojca. Dzwoni pan do drzwi i mówi do taty: „Szanowny panie, czy mógłbym wejść? Czy mógłby szanowny pan załatwić mi żonę?”. Ojciec zbaranieje i powie: „Co ci się stało? Upiłeś się, nie daj Boże? Mówisz do mnie formułkami? Opamiętaj się!”. Formułkami mówi ten, kto nie ma świadomości synostwa. Spotkanie z Bogiem to uczestniczenie w Jego prostocie! Do Niego trzeba podejść „po prostu”. Bez żadnej wielkiej kombinacji. Bóg szuka każdego człowieka. Chodzi i woła: „Adamie, Kazimierzu, Stefanie, gdzie jesteś?”.